"Wydawało mi się, że kościół to miejsce otwarte dla każdego, a przygotowania do I Komunii Świętej to czas, kiedy dzieci z radością uczą się wiary. Ale chyba przegapiłam jakiś zapis w regulaminie. Podczas spotkania z księdzem usłyszałam, że moje dziecko nie zostanie dopuszczone do komunii, bo… 'za rzadko widuję was w kościele'. Czyli teraz trzeba mieć kartę stałego bywalca, żeby wziąć udział w sakramencie".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Kiedy przygotowania zamieniają się w przesłuchanie
Od początku wiedziałam, że przygotowania do komunii mojego syna nie będą spacerkiem w parku. W końcu wszyscy w rodzinie straszyli mnie, że "trzeba się wykazać" – i to nie tylko dzieci, ale też rodzice. Ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że sprawy przybiorą taki obrót.
Na jednym ze spotkań organizacyjnych ksiądz zaczął wypytywać rodziców, kto z dziećmi przychodzi na niedzielne msze. Podnosiły się ręce, a ja siedziałam cicho. W końcu, co tu kryć – nie jesteśmy najbardziej gorliwymi wiernymi. Chodzimy do kościoła raz na jakiś czas, ale żeby co tydzień? No cóż, życie bywa zbyt zabiegane, a w niedziele to i obiady same się nie ugotują, prawda?
Kiedy przyszła moja kolej, ksiądz spojrzał na mnie znad okularów i zapytał z wyraźnym wyrzutem: "A państwo? Bo jakoś rzadko widuję was na mszy". Powiedziałam szczerze, że staramy się, ale różnie bywa. W odpowiedzi usłyszałam:
No to przykro mi, ale dziecko musi się uczyć regularności. Bez tego nie możemy mówić o dopuszczeniu do komunii.
Czy I Komunia to sakrament czy zawody w "kto lepszy katolik"
Wiecie, poczułam, jak krew zaczyna mi się gotować. Bo co to właściwie znaczy "uczyć się regularności"? Przecież mój syn, Kuba, jest dzieckiem, które uczy się modlitw, chodzi na katechezę i naprawdę czeka na swoją pierwszą komunię. Ale według księdza to za mało. Najwyraźniej musimy zaliczyć jeszcze co najmniej 52 niedziele w roku, żeby uzyskać "certyfikat" odpowiedniego przygotowania.
Najgorsze było to, jak bardzo cała sytuacja zasmuciła Kubę. Gdy wróciliśmy do domu, powiedział mi:
Mamo, ale ja się tak starałem. To co teraz, nie mogę iść do komunii?
Serce mi się krajało, bo jak wyjaśnić siedmiolatkowi, że wszystko sprowadza się do obecności w kościelnej ławce, a nie do tego, co ma w sercu?
"Nie do końca o to chodziło" – opinia innych rodziców
Postanowiłam porozmawiać z innymi rodzicami z grupy komunijnej. Jedna z mam, pani Sylwia, skwitowała sytuację słowami:
Ewa, u nas było to samo przy starszym synu. Ksiądz wytykał nam, że za mało przykładamy się do uczestnictwa w mszach, ale jakoś udało się go przekonać.
Zapytałam, jak to zrobili. "Wiesz, po prostu porozmawialiśmy z nim prywatnie i jakoś poszło. Ale nerwów było co nie miara".
Z kolei inna mama dodała:
Dla mnie to wszystko jest nieporozumieniem. Jakbyśmy nie mieli wystarczająco stresu z organizacją samej komunii, to jeszcze musimy chodzić na te wszystkie spotkania i świecić oczami, jakbyśmy byli najgorszymi rodzicami na świecie.
Moje dziecko nie jest gorsze!
Wiecie co? Naprawdę nie mogę pogodzić się z myślą, że w oczach księdza moje dziecko jest "niegotowe" tylko dlatego, że my, jako rodzice, nie pojawiamy się co tydzień w kościele. Czy to znaczy, że Kuba jest mniej wartościowym dzieckiem? Czy jego modlitwa jest mniej ważna niż ta, którą odmawia dziecko rodziców z pierwszej ławki?
Na szczęście po dłuższej rozmowie z księdzem udało się wypracować kompromis. Obiecaliśmy, że w najbliższych tygodniach pojawimy się na kilku mszach, a Kuba dostanie szansę przystąpienia do komunii. Ale czy naprawdę musiało dojść do takiego zamieszania, żeby ktoś w końcu zrozumiał, że wiara to nie tylko obecność na nabożeństwie, ale przede wszystkim to, co mamy w sercu?
Drogi księże, jeśli to czytasz – odpuść trochę rodzicom. Naprawdę, staramy się, jak możemy, ale życie nie zawsze pozwala być idealnym. A dzieci? One są idealne, bez względu na to, ile razy były w kościele.
Ewa