"Po moim porodzie miałam nadzieję na wsparcie, ale jak przyszła do nas rodzina mojego męża, to się mocno zdziwiłam. Przyszli z wielkim entuzjazmem, ale z pustymi rękami. Ani pieluszki, ani jakiejś małej zabawki, nic. A ja, zamiast spokojnie odpoczywać po porodzie, musiałam ich jeszcze obsługiwać. Jak dla mnie to brak tu jakiekolwiek wyczucia."
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Po porodzie miał być spokój i cisza
Serio, myślałam, że po powrocie ze szpitala w końcu będzie chwila oddechu. No, przynajmniej tak sobie planowałam. Poród miałam bardzo ciężki, kilkanaście godzin męczyłam się ze skurczami, a na koniec i tak skończyło się cesarką. Byłam wykończona, obolała i kompletnie bez siły.
Marzyłam tylko o tym, żeby nauczyć się tej całej nowej rzeczywistości z małym i mieć trochę spokoju. Poza tym nigdy nie pokazywałam się ludziom bez makijażu, zawsze dbałam o ubiór, a teraz wyglądałam jak chodzące zombie. Nie miałam ochoty na żadne odwiedziny, chciałam po prostu odpocząć.
Moja rodzina to zrozumiała
Z własną rodziną dogadałam się bez problemu. Wszyscy zrozumieli, że potrzebuję czasu wyłącznie dla siebie i dla maleństwa. Wysyłałam im fotki małego, jakieś krótkie filmiki i to im w zupełności wystarczało. Nikt nie naciskał, nikt nie marudził. Czekali, aż sama zaproszę ich na kawę i pogaduchy i na poznanie
Ale rodzina mojego męża to zupełnie inna historia. Oni nie dawali mi spokoju. Ciągle słyszałam pytania: "Kiedy można wpaść", "Kiedy pokażesz nam małego"; wieczne kiedy, kiedy, kiedy. Miałam tego serdecznie dość, więc w końcu się zgodziłam, żeby przyszli, choć wcale nie chciałam. Poprosiłam ich tylko, żeby nic nie mówili moim bliskim, bo wtedy by się zaczęło – jedni po drugich by się zwalili.
Liczyłam chociaż na mały prezent
Szczerze myślałam, że jak ktoś przychodzi zobaczyć noworodka, to przynosi coś symbolicznego. Wiecie, jakieś pieluszki, może jakieś małe ubranko, cokolwiek. Tym bardziej, że nie kupiłam od razu całej wyprawki, bo liczyłam na to, że coś dostaniemy. Ale jak się okazało – nic z tego.
Przyszli z pustymi rękami. Żadnego drobiazgu dla synka. Jakby to była wizyta u znajomych na kawie, a nie pierwsze spotkanie z dzieckiem. Rozsiedli się wygodnie, gadali tak głośno, że obudzili mi maluszka, a ja biegałam między kuchnią a salonem, donosząc kawy i herbaty. Nikt nawet nie zapytał, jak ja się czuję po tym wszystkim. Ręce mi opadły.
A to był dopiero początek
Myślałam, że po tej jednej wizycie będzie spokój, ale nie: zaczęli wpadać do nas co drugi dzień i oczywiście nigdy się nie zapowiedzieli. Zjawiali się z zaskoczenia, często w najmniej odpowiednim momencie, kiedy miałam nadzieję na chwilę snu albo odpoczynku.
I oczywiście, za każdym razem przychodzili z pustymi rękami. Ani razu nie pomyśleli, żeby coś przynieść dla małego. Ale kawki i herbatki to im się chciało. I tak w kółko. Za każdym razem to samo – gadali, ja latałam po kuchni, a maluch zamiast spać, był co chwilę wybudzany.
To ja będę rządzić
Po tej całej sytuacji wiem jedno - koniec z ustępowaniem dla świętego spokoju. Jeśli nie będę gotowa na odwiedziny, to nikt mi się nie wprosi, choćby bardzo chciał. Teraz będę udawać, że mnie nie ma i nawet drzwi im nie otworzę.
Naprawdę, jak można być tak pozbawionym wyczucia: wchodzisz do domu świeżo upieczonej mamy i myślisz tylko o sobie, zamiast przynieść coś dla dziecka albo chociaż zapytać, jak mogę pomóc. Następne odwiedziny będą dopiero wtedy, gdy ja zadzwonię z zaproszeniem.
Aga