"Choć grudzień jeszcze na dobre się nie zaczął, ja już czuję, jak stres zbliżających się świąt powoli mnie przytłacza. Tym razem znowu przyszła kolej na mnie, by zorganizować Wigilię. Niby brzmi to miło, ale doświadczenie uczy, że miłość i ciepło rodzinne często zamieniają się w chaos, a głównym poszkodowanym jestem ja – gospodyni".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Spora część rodziny wprosiła się do mnie na Wigilię
Zacznijmy od tego, że nasza rodzina nie należy do najmniejszych. Wszyscy zawsze zgodnie twierdzą, że mój dom jest "idealny na takie spotkania". To prawda, że przestrzeni mam więcej niż reszta rodziny – duży stół w jadalni, wygodne kanapy w salonie, spory ogród, choć zimą to akurat bez znaczenia. I choć doceniam, że każdy chce czuć się komfortowo, mam wrażenie, że w tym roku znowu przyjdzie mi zmagać się z ciężarem, na który tak naprawdę nie mam siły.
Rodzina zapowiedziała się licznie – łącznie będzie nas około dwudziestu osób. Część obiecała przygotować jakieś potrawy. Szczerze mówiąc, nie wiem, na ile mogę liczyć na te obietnice. W zeszłym roku też słyszałam, że "wszystko będzie podzielone", a w efekcie większość przyniosła jakieś symboliczne dania, które zniknęły ze stołu w pięć minut. Albo co gorsza – przywieziono gotowce, bo przecież wszyscy teraz są zapracowani. Rozumiem, że nikt nie ma czasu, ale potem zostaję z zadaniem nakarmienia całej armii, bo przecież nie pozwolę, żeby ktoś wyszedł głodny.
Przecież przygotowań jest bez liku
Kolejna sprawa to przygotowanie domu. Ozdoby, sprzątanie, organizacja miejsc do siedzenia – wszystko to spada na mnie. W dodatku zawsze znajdzie się ktoś, kto skomentuje, że w zeszłym roku choinka była ładniejsza, albo że szkoda, że w tym roku nie ma uszek z grzybami, które robiła babcia. A ja naprawdę staram się, by wszystko było jak najlepiej, ale przecież nie jestem w stanie dorównać tym wspomnieniom idealnych świąt z dawnych lat.
Na samą myśl o Wigilii widzę już, jak spada na mnie nie tylko odpowiedzialność za jedzenie i atmosferę, ale też cała logistyka – kto gdzie usiądzie, kto nie powinien siedzieć obok kogo, podawanie, a na koniec sprzątanie. Bo oczywiście, gdy tylko ostatnia kawa i sernik znikną ze stołu, goście zaczną się zbierać. Wszyscy będą uśmiechać się i dziękować, a ja zostanę z górą brudnych naczyń, plamami na obrusie i igłami z choinki wszędzie, gdzie się da. Mam wrażenie, że wszyscy inni po prostu przychodzą, cieszą się chwilą, a potem wychodzą zadowoleni, zostawiając za sobą harmider. A ja potem przez tydzień sprzątam, a przez kolejny tydzień to wszystko odsypiam.
Z poważaniem, Anna