"Życie z synową pod jednym dachem to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Na początku byłam szczęśliwa, gdy syn Wojtek wprowadził się z żoną i dziećmi do mojego domu. Myślałam, że to będzie świetna okazja, by być blisko wnuków i cieszyć się rodzinną atmosferą. Szybko jednak okazało się, że to, co miało być wsparciem i pomocą, zamieniło moje życie w chaos i nieustanny stres. Synowa nie szanuje mnie, mojego domu ani moich zasad. Marzę tylko o jednym – żeby w końcu się wyprowadzili".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Brak szacunku dla mojego domu
Pierwsze tygodnie po ich wprowadzeniu były znośne. Wydawało mi się, że wszyscy staramy się dostosować do nowej sytuacji. Niestety, szybko zauważyłam, że Monika – moja synowa – traktuje mój dom jak hotel. Gdy mówię "mój dom", mam na myśli dokładnie to: dom, który wybudowałam razem z mężem, na który pracowaliśmy przez całe życie.
Monika jednak zdaje się tego nie rozumieć. Na początku myślałam, że to kwestia przyzwyczajenia, ale z czasem jej zachowanie stawało się coraz bardziej irytujące. Zostawia wszędzie bałagan, gotuje w kuchni, ale nigdy nie sprząta po sobie. Nawet moje rzeczy przekłada gdzie popadnie, tłumacząc, że "tak jest wygodniej". Najbardziej zabolało mnie, gdy bez pytania przemeblowała pokój dzienny, bo "tak lepiej wygląda".
Wnuki kocham, ale ich zachowanie mnie przeraża
Zawsze cieszyłam się, że będę miała wnuki blisko siebie. Uwielbiam małych Krzysia i Zosię, ale życie z nimi pod jednym dachem to zupełnie inna historia. Dzieciaki są rozbrykane, co zrozumiałe, ale Monika w ogóle ich nie kontroluje. Malują kredkami po ścianach, tłuką moje ulubione porcelanowe filiżanki, a ja nie słyszę nawet słowa "przepraszam". Kiedy zwracam uwagę, Monika tłumaczy, że "to tylko dzieci, muszą się wyszaleć". Ale czy naprawdę "wyszaleć" musi oznaczać zniszczenie mojego domu?
Ostatnio Krzyś rozlał sok na kanapę, a Monika tylko machnęła ręką, mówiąc, że "przecież to się da wyczyścić". Nie wyczyściła. Sama musiałam to zrobić, bo nie mogłam patrzeć na plamę. To takie drobiazgi, które z czasem budują we mnie coraz większą frustrację.
Zero pomocy i ignorowanie moich potrzeb
Kiedy Wojtek z Moniką wprowadzali się do mnie, myślałam, że będzie to dla mnie odciążenie. W końcu jestem już w wieku, kiedy nie wszystko robi się tak sprawnie jak kiedyś. Niestety, zamiast pomocy, czuję się jak służąca we własnym domu. Monika nigdy nie zaproponowała, że zrobi zakupy albo posprząta łazienkę. Wręcz przeciwnie – to ja mam gotować obiady dla wszystkich, a potem jeszcze patrzeć, jak na talerzach zostawiają resztki, których nikt nawet nie sprząta.
Kiedy raz powiedziałam, że potrzebuję trochę spokoju, Monika wywróciła oczami i stwierdziła, że "przecież to tylko rodzina". Ale ja mam swoje potrzeby. Chciałabym czasem usiąść w ciszy, wypić kawę w spokoju albo po prostu poczuć, że mam kontrolę nad swoim domem.
Marzę o spokoju i powrocie do normalności
Kocham mojego syna i wnuki, ale życie z Moniką pod jednym dachem to coś, czego dłużej nie mogę znieść. Marzę o tym, by w końcu wynajęli swoje mieszkanie i zaczęli żyć na własny rachunek. Chciałabym odzyskać mój dom i poczuć, że mam prawo decydować o tym, co się w nim dzieje.
Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę wytrzymać w tej sytuacji. Rozmowy z Wojtkiem kończą się tym, że "Monika przecież się stara” i "nie mogę być taka krytyczna". Ale ja widzę tylko chaos, brak szacunku i brak jakiejkolwiek wdzięczności.
Dom powinien być miejscem spokoju, a ja czuję się jak intruz we własnych czterech ścianach. Czy to naprawdę tak wiele – marzyć o chwili ciszy i szacunku?
Krystyna